Dlaczego rekolekcje?

Najpierw polubiłem rekolekcje według metody zawartej w „Ćwiczeniach Duchowych” św. Ignacego Loyoli. Chociaż słowo lubić nie jest w tym przypadku najszczęśliwsze; raczej mówić można o doświadczeniu na sobie; ciągłej refleksji, jak wiele wniosły one w moje życie i to na różnych płaszczyznach – od postrzegania obrazu Boga aż po życie osobiste. Czasami zastanawiam się, gdzie leży siła tego narzędzia. Zapewne poświęcono temu tematowi wiele rozważań, dodam więc jedynie, że łagodnie angażują one całego człowieka/rekolektanta w doświadczenie spotkania Tego, który Jest; bywają jednak również przysłowiową brzytwą odcinającą to, co wciąż w nas za mało święte.

Trochę później przyszły rekolekcje dla chorych na SM. Po raz pierwszy pojechałem na nie trochę z ciekawości, trochę traktowałem je jako wyzwanie, nie miałem wcześniej do czynienia z osobami chorymi bardziej poważnie, niż na grypę. Potem przyszedł kolejny raz, następne rekolekcje, jeszcze następne i wreszcie tegoroczne. Dlaczego? Na płaszczyźnie zewnętrznej może zaintrygować temat albo osoba prowadzącego, czy możliwość spotkania osób, które zwyczajnie się polubiło. Gdyby jednak sięgnąć głębiej…

Te rekolekcje są zwyczajowo krótsze od klasycznych tygodni Ćwiczeń, czasu przeznaczonego na osobistą modlitwę medytacyjną jest mniej, zachowanie ścisłego milczenia praktycznie niemożliwe z przyczyn obiektywnych. Ma to jednak – jak sądzę – również swoje dobre strony. Najczęściej rekolekcje ignacjańskie kojarzone są z ciszą i milczeniem, co sugerować może ich niedostępność (wyłączyć telefon albo dzielić z kimś przez tydzień pokój i nie odezwać się ani słowem – nierealne…). Odejście od utrwalonych schematów pozwala dostrzec ich właściwe miejsce czy proporcje, ostatecznie również ich wartość; zwłaszcza, gdy trzeba poświęcić im nieco wysiłku. Również z tego względu nie powiedziałabym, że rekolekcje dla chorych na SM są z powodu swojej specyfiki w pewien sposób ułomne. Jak w żadnych innych doświadczeniach tego rodzaju, niemal namacalną obecność Boga znaleźć można nie tylko w ciszy czy podczas modlitwy; prozaiczne czynności skłaniają do refleksji, a nieoczekiwane wydarzenia (np. zepsuta winda) nie tylko wzbudzają kreatywność (jak pomimo tego zachować plan dnia), ale również – a może przede wszystkim – pokazać mogą życiową prawdę (zawsze jest gdzieś jakaś druga winda). Zadziwiające, jak sacrum przemieszane bywa z profanum, i to bynajmniej bez szkody dla tego pierwszego. Jeżeli więc same rekolekcje i przynależne im narzędzia są jedynie metodą prowadzącą ku takiej wrażliwości, aby znajdować Boga we wszystkich rzeczach, tutaj doświadczyć można tego aż w nadmiarze. Czy jest realne zachowanie tego doświadczenia na czas po rekolekcjach (raczej: do kolejnych rekolekcji)? Z pewnością można mieć taką nadzieję, wszak św. Ignacy pod koniec życia rzeczywiście odnajdywał Boga we wszystkich rzeczach nabierając w tym zadziwiającej łatwości.

Z tegorocznych rekolekcji – podobnie jak z poprzednich – pozostaną we mnie wspomnienia różnych wydarzeń bądź sytuacji, które najkrócej rzecz ujmując, poruszają. Bywają one wyraźnie widoczne, czasami dostrzega się je dopiero z pewnej perspektywy. Ich wspólnym mianownikiem jest jednak wewnętrzne przyzwolenie, aby Pan Bóg wciąż zaskakiwał swoją więcej niż powszechną obecnością prowadzącą – za św. Ignacym – przez wiarę ku pewności.

Jarek , (WŻCh, Lublin)